Temperatura tego zimowego dnia była od rana przyjemna. Termometr wskazywał pięć
stopni Celsjusza. Mimo słońca, które przyjemnie urozmaicało krajobraz, warstwa śniegu okrywała pobliskie tereny. Ferie zimowe większości kojarzą się z wychodzeniem ze znajomymi i świetną zabawą, ale ja od zawsze miałam odmienne zdanie. Mi kojarzyły się z chodzeniem do biblioteki, czytaniem książek i piciem gorącej czekolady.
Pierwszy dzień ferii minął spokojnie. Skończyłam czytać książkę i wypożyczyłam trzy nowe. Za oknem panowała śnieżyca. Następnego dnia zaczęło się robić cieplej. Tego dnia do południa czytałam książki. W końcu zdecydowałam się narzucić płaszcz i skorzystać z pogody. Kręciłam się po okolicznych uliczkach, śnieg skrzypiał mi pod nogami, a słońce wręcz raziło w oczy. Słuchałam otoczenia, wokół mnie nikogo nie było, przez co słyszałam tylko przyrodę.
- Smutno mi, Boże! Dla mnie na zachodzie rozlałeś tęczę blasków promienistą; Przede mną gasisz w lazurowej wodzie gwiazdę ognistą... - nieznany głos przerwał, bo zagłuszył go szum wiatru. Momentalnie spojrzałam w stronę, skąd dochodził dźwięk.
Na ławce siedział mężczyzna z kartką i piórem. Notował coś w międzyczasie, powtarzając znany mi dobrze wiersz. Bez namysłu przysiadłam obok niego.
- Pan też zna ten wiersz? – spytałam uprzejmie.
- Znam? Ja go stworzyłem! – odparł.
- Przecież „Hymn” napisał Juliusz Słowacki, a on umarł prawie dwa wieki temu.
- Słucham? Chyba nie rozumiem... przecież żyję.
Osłupiałam. Rzeczywiście mężczyzna przypominał mi Słowackiego, ale ciężko było mi uwierzyć, że to naprawdę on.
- Dość się zmienił ten Paryż...
- Nie jesteśmy w Paryżu. To Polska, nie Francja.
- Polska? Czy powstanie się skończyło? Wygraliśmy?
Ten pan wydawał mi się dziwny.
- Jakie powstanie? – zaczynałam się bać.
- Listopadowe, a było jeszcze jakieś inne?
- Warszawskie chociażby... mniejsza z tym, nie, nie wygraliśmy.
- Więc jestem w Polsce?
- Jest XXI wiek, proszę pana.